piątek, 31 sierpnia 2012

Paradoks

Jeśli wierzyć reklamom na lotnisku, ilość energii, która dociera na powierzchnię Arabii Saudyjskiej w formie promieni słonecznych wystarczyłaby, żeby pokryć zapotrzebowanie energetyczne całej ziemi. Czterokrotnie!

Znajomy lekarz powiedział mi ciekawostkę, że mimo tego większość mieszkańców tego kraju cierpi na niedobór witaminy D...

czwartek, 30 sierpnia 2012

I po Ramadanie

W tym roku udało mi się prawie cały Ramadan spędzić za granicą. Tylko jeden tydzień łączyłem się w bólu z Saudyjczykami, pracując 5h na dobę bez możliwości wypicia porannej kawy czy zjedzenia lunchu. O butelce wody nie wspominając. W zasadzie tylko w Arabii Saudyjskiej panuje ta niezdrowa ramadanowa paranoja - wszystko zamknięte na cztery spusty przez cały dzień. W biurach obowiązuje zakaz spożywania czegokolwiek. W zasadzie tylko we własnym mieszkaniu można coś zjeść. Albo w hotelu. Hotele wydają się zupełnie wyjęte spod prawa w tym względzie. O ile restauracja jest zwykle nieczynna (i symbolicznie zamknięta na cztery spusty), kuchnia pracuje, a dania serwowane są w jakiejś głęboko ukrytej sali konferencyjnej lub bezpośrednio do pokoju. Całe szczęście.

W Bahrajnie jest spokojniej - centra handlowe otwarte tak samo, tylko dłużej (nocna zmiana kończy się w zależności od typu sklepu między 23 a 3 nad ranem). W biurach bardziej tolerancyjnie - jeśli koledzy nie mają nic przeciwko, to można sobie "wciągnąć" kanapkę czy napić się kawy. Zakupy spożywcze można robić na okrągło. Starbucksy otwarte, choć kawa serwowana jest w papierowych torbach i tylko na wynos. Restauracje otwierane są dopiero na kilka minut przed zachodem słońca.
Na szczęście czas szybko płynie i po Ramadanie pozostało jedynie niesmaczne wspomnienie. Zaganiany codziennością nie miałem czasu od dłuższego czasu niczego nowego napisać. A tyle interesujących rzeczy się dzieje.
Dla przykładu:
Procedura zakładania konta bankowego w Arabii Saudyjskiej jest strasznie upierdliwa. Jakby konto w banku było jakimś nadzwyczajnym luksusem albo przywilejem, za który trzeba tak cierpieć. Trzeba mieć pismo z firmy zawierające konkretne dane o naszych zarobkach oraz kolekcję pieczątek, adresowane do tego banku, do którego aplikujemy. Następnie musimy się udać do banku i mieć nadzieję, że ktoś będzie mówił po angielsku. I że nie będzie akurat przerwy. I że tłum oczekujących pozwoli załatwić sprawę przed przerwą. I że pismo nam w tak zwanym międzyczasie nie straciło ważności (bo tylko 30 dni na to zwykle jest). Procedura sprowadza się do wzięcia dnia wolnego i uzbrojenia się w odpowiednią dozę cierpliwości. Zastanawia mnie ile dekad musi upłynąć, zanim Saudyjczycy dojrzeją do usług bankowych na poziomie takim, z jakimi mamy do czynienia w Polsce. A może wcale nie muszą, bo w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby saudyjskie pieniądze trzymać za granicą...
Właśnie wylądowałem w Rijadzie. Niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że udało mi się dokonać rzeczy z pozoru niemożliwej - dorwać bilet w ostatni dzień tygodnia, na 3 godziny przed odlotem. Okazuje się, że można - wystarczy odpowiednio dużo czasu spędzić na stronie internetowej przewoźnika wciskając "szukaj...", "szukaj..." - bilety pojawiają się i są rezerwowane w ułamku sekundy. Jeśli mamy odpowiednio dużo cierpliwości (i szczęścia), to może się udać. Przewoźnik daje nam około godziny na dokonanie płatności online i bilet gotowy. Teraz trzeba jeszcze odpowiednio wcześnie stawić się na lotnisku, bo bilet najprawdopodobniej wystawiony zostanie w klasie "overbooked", a więc sprzedanych zostaje więcej biletów niż miejsc. Miałem dziś szczęście.