wtorek, 25 grudnia 2012

Sokół podręczny

I znów będzie o samolotach. W ubiegłym tygodniu zasiadłem wygodnie w fotelu Airbusa A320 kursującego pomiędzy Dammam i Jeddah, zamknąłem oczy i zdrzemnąłem się w oczekiwaniu na start. Kilka minut później w korytarzu zrobiło się dość ciasno i gwarno - pomyślałem, że znów ktoś zasłabł (niewiarygodne ile ludzi w samolocie okazuje się nagle doktorem / przeszkolonym ratownikiem etc - byłem świadkiem takiej sytuacji). Gdy stewardessa poprosiła o zapięcie pasów i samolot ruszył z miejsca, na miejscu obok ujrzałem coś... innego. Pełnowymiarowy jastrząb (sokół? A może orzeł - zaraz jakiś ornitolog mnie poprawi). W klasie "economy". Dwóch podróżników wyposażonych w skórzane rękawice, smycze, z pełnowymiarowymi ptakami na pokładzie. Niby nigdy nic, gdyby nie fakt, że takie ptaki nie lubią latać. Tzn. pewnie lubią, w końcu to ptaki - ale nie w klasie economy! Do samolotu z nimi to raczej słaby pomysł...



W trakcie trwania lotu ten siedzący bliżej mnie cały rozpościerał swoje skrzydła próbując złapać równowagę. Robił niesamowite wrażenie.



Pokazałem to zdjęcie jednemu Saudyjczykowi - okazuje się, że temat przewożenia ptaków samolotami jest dość drażliwy w Arabii i ogólnie toczy się tutaj całkiem zażarta dyskusja zwolenników z przeciwnikami tego rodzaju podróży. Sam nie wiem co myśleć - dla mnie to było całkiem egzotyczne doznanie, ale cały czas nie mogłem się pozbyć myśli, że ten dziób jest tak cholernie ostry, że nie chciałbym, żeby nagle sokół (a może jastrząb) zgubił swój czepek i w panice zaczął szukać drogi ucieczki z kabiny, dziobiąc po drodze wszystko (wszystkich), co popadnie.

czwartek, 20 grudnia 2012

Uwaga, dziecko!

Zainspirowany wpisami M na Facebooku chciałem napisać kilka zdań o kwestii bezpieczeństwa dzieci w samochodzie. W kraju, w którym na drogach ginie dziennie tyle ludzi, co w Polsce w długi weekend Wszystkich Świętych, wiele z tych tragedii można by było pewnie uniknąć...

Ale po kolei...


... dziecko na kolanach taty zapinającego 120km/h po autostradzie to swojego rodzaju element krajobrazu. Nie chcę tego nazywać głupotą - to wynika raczej z nieświadomości i tego wszechobecnego braku wyobraźni związanej z tym, co złego się może wydarzyć. Słyszałem tłumaczenie mówiące o tym, że przecież Allah czuwa. Przyznacie, że widok pięciolatka siedzącego na krawędzi okna w samochodzie, nawet wolno turlającym się w korku pomiędzy samochodami mrozi krew w żyłach? A co powiecie na podróż autostradą w bagażniku wielkiego SUVa? Tutaj nikomu nie przeszkadza. Fotelik dla dziecka to jakiś ograniczający swobodę urwisa, niepotrzebny kaganiec!


Fota pożyczona z http://imagesofsaudi.blogspot.com/

Na dokładkę wspomnę o jeszcze jednym zjawisku, którego powszechność w Arabii Saudyjskiej jest zatrważająca - dzieciaki za kółkiem: Toyota Camry z automatyczną skrzynią biegów i podniesionym do oporu siedzeniem to idealna zabawka dla 12-latka, któremu się nudzi. Źródłem dodatkowej rozrywki jest przejeżdżanie na "centymetry" od wyprzedzanych taksówkarzy, okazując im przy okazji kompletny brak szacunku lub nawet machając rękami i grożąc, żeby zjechał z drogi... Tu mała dygresja, bo taksówkarze w tym kraju - z reguły niebędący Saudyjczykami, traktowani są przez społeczeństwo jako gorsza kategoria ludzi. Nie trzeba się długo zastanawiać żeby wiedzieć skąd 12 latek czerpie przykład do tego rodzaju zachowań i czyni je rozrywką na nudne, piątkowe popołudnie?

Ps. Jeśli tematyka przedziwnych upodobań samochodowych młodych Saudyjczyków jest Wam obca i koniecznie chcecie pogłębić swoją wiedzę w tym zakresie, odsyłam Was pod ten adres. Sam nie będę tracił czasu (ani nerwów) na opisywanie tego zjawiska, bo z braku szacunku mógłbym jeszcze kogoś obrazić...

piątek, 14 grudnia 2012

Kultura śmieci

Garbage was plastered against the curbs of virtually every pothole-strewn street, and if the city owned a street sweeper, there was no evidence of it. The relative high altitude and lack of rain helped cover everything with a film of dirt. Beyond that, the city's inhabitants seemed to embrace throwing their garbage whenever they liked, almost as if it were a national pastime.

To kilka linijek z książki Vince-a Flynn-a, którą ostatnio pochłaniam w podróżach. Uderzające jest to, że język opisu miejsca, w którym toczy się akcja, słowo w słowo przypomina przemyślenia, którymi dzielę się ze wszystkimi, którzy pytają mnie jak wygląda Arabia Saudyjska. Krawężniki wypełnione "syfem", ludzie bez żenady rozsypujący śmieci dookoła miejsca, w którym stoją i ten kurz, który przykrywa wszystko i włazi w najmniejsze zakamarki każdej konstrukcji... Widać, że pewne elementy krajobrazu nie różnią się tam niczym. A jednak Arabia Saudyjska to kraj nieograniczonych możliwości, nieograniczonego potencjału - wystarczy tylko chcieć, bo odniesienia nie brakuje - wystarczy pojechać do Bahrajnu, Abu Dhabi czy Dubaju by podziwiać równo przystrzyżone krawężniki, czyste, białe domy, codziennie myte auta i piękne, niezakurzone witryny sklepowe...

Akcja wspomnianej książki rozgrywa się w Afganistanie, a opisywany wycinek dotyczył jednej z bogatszych dzielnic Kabulu...

Zobacz również: Śmietnik

Made in Poland

UWAGA: Treść może zawierać lokowanie produktów firm trzecich ;)

Wprawdzie Polska nie jest jakoś bardzo popularna w Arabii Saudyjskiej, jednak coraz więcej razy zdarza mi się słyszeć, że ten czy tamten zna Polaków i chwali ich za pracowitość. Ale o Polonii raczej mówić jeszcze nie można.



Polskim towarem eksportowym znanym w całej Arabii Saudyjskiej są krówki... Możecie wierzyć lub nie, ale przysmak ten zna chyba każdy mieszkaniec tego kraju. I chwali sobie ich "pychotność" . Krówki są w smaku dość podobne do bijących tu rekordy popularności daktyli (osobiście nie przepadam ani za jednym, ani za drugim bo dla mnie to po prostu za słodkie).



Polacy mało wiedzą o Arabii Saudyjskiej, tak więc trudno się dziwić, że i w drugą stronę jest podobnie. Wyraz "Poland" jest na tyle podobny do "Holland", że dyskusja zaczynająca się od "skąd jesteś" zwykle kończy się zwykle tak samo - długim tłumaczeniem, że "Poland", to nie "Holand", że Polska jest w innej części Europy, a na końcu dowiadujemy się, że poprawna wymowa nazwy naszego kraju to coś przypominającego jakby wymawiane przez nos hasło "Bolanda".



Ostatnio Polska stała się bardzo popularna na mapie podróży studenckich finansowanych przez ministerstwo edukacji. Sporo studentów z Arabii Saudyjskiej przyjął Olsztyn - jaki był tego skutek, zobaczcie sami. Dość powiedzieć, że wzajemne uprzedzenia i mity raczej nie pozwalają Saudyjczykom zadomowić się na Warmii.



Nawet się nie spodziewałem natomiast zobaczyć w Arabii tak wielu wyrobów z Polski. Od słodyczy, przez artykuły elektroniczne po akcesoria samochodowe... I tak jakoś się człowiek lepiej czuje jak widzi produkt z napisem "made in Poland".

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Kilka ciekawostek na szybko

- do Arabii nie wolno sprowadzać latających zabawek (z kamerą lub bez)

- prawo nie zabrania kobietom jeździć samochodami (nie pozwala po prostu zrobić prawa jazdy)

- w Arabii Saudyjskiej w wypadkach samochodowych ginie średnio dziennie 17 osób (numer jeden na świecie)

- po dziś dzień w Arabii Saudyjskiej dokonuje się publicznych egzekucji

- w KSA żyje około 28 milionów ludzi, z czego tylko 19 milionów to Saudyjczycy

- GPD per capita wynosi około $ 24500 (dla porównania Polska - $ 20600)

- Arabia Saudyjska jest jedynym znanym mi krajem, który wymaga posiadania wizy wyjazdowej (pisałem już o tym wcześniej)

- Ceny najtańszych "kampaundów" (czyli strzeżonych osiedli mieszkalnych dla ekspatriatów, gdzie zwykle nie obowiązują saudyjskie reguły) zaczynają się od $ 25000 rocznie, a mimo wszystko na miejsce na porządnym osiedlu trzeba czekać miesiącami...

poniedziałek, 26 listopada 2012

Emirates Palace



Kilka fotek z Emirates Palace, Abu Dhabi:









Piękny przykład jak mając nieograniczone środki finansowe, można zrobić coś dla kultury i narodu. Zamek królewski dostępny jest dla zwiedzających. Trzy super-ekskluzywne hotele i piękny krajobraz na zewnątrz przyciągają ludzi z odległych części miasta/kraju/świata? Na próżno szukać takich obrazków w Arabii Saudyjskiej. Najbogatszy w tej czesci świata kraj nie ma soba nic do zaoferowania dla ducha (oczywiscie poza Mekką, do której niewierzacym nie wolno...) czy turystów.

Trochę szkoda, bo możliwości tutaj ogranicza chyba tylko wyobraźnia.

niedziela, 25 listopada 2012

Pork Section

Pisałem już kiedyś o tym, że w Bahrajnie nie ma problemu z kupnem tak dla nas normalnych rzeczy jak alkohol czy wieprzowina (i nic w tym dziwnego - w końcu mieszkająca tu mniejszość filipińska też musi coś jeść ;) ). Tak wygląda wejście do "sekcji wieprzowej" w pobliskim supermarkecie:



Poza wieprzowiną znajdziemy tutaj pełen wybór salami, boczków, parówek - wszystkiego, co w Koranie Haram. Smacznego!

O, czytani...

Bardzo dużo podróżuję. Głównie samochodem, ale ostatnio zdarza mi się również sporo latać. Zwykle w podróży czytam książki, ale ze względu na ich liczbę (i masę), zaczęło się to powoli robić niepraktyczne. No i ciężko się czyta po ciemku, a tutaj zmrok przez cały rok zapada w okolicy godziny 18.

Żeby zabić bezczynność na tylnym fotelu taksówek, nabyłem sobie "Kindla" (usługa ShopAndShip - adres lokalny w USA, przesyłka do Bahrajnu w ciągu 4 dni roboczych - fantastyczna sprawa w kraju, w którym praktycznie nie ma ceł importowych na towary drobne). I tu się zdziwiłem. Od pierwszego dnia zainteresowała się mną obsługa Amazonu. Okazuje się, że ze względu na ograniczenia cenzuralne, treści oferowane w księgozbiorach Amazonu nie są dostępne na tym rynku...

Dotarło też do mnie, że jeszcze nie widziałem tu (na lotnisku czy w samolocie, na ulicy czy w centrum handlowym) nikogo ubranego w białą szatę, kto czytałby coś innego niż gazetę. Przyjezdni czytają książki w obliczu konieczności spalenia czasu (a czas tutaj jest bogactwem narodowym ;) ), natomiast rzesze tutejszych spalają czas grając na iphone'ach w Angry Birds). Nie wydaje mi się, czy ograniczenia Amazonu maja tu cos do rzeczy - czy ktokolwiek tęskni tu za lekturą zagranicznych e-boków - nie mniej daje to pewne wyobrażenie o kulturze panującej w tym kraju.

Wszak to właśnie książki kształtują wyobraźnię i mają ogromny wpływ na naszą osobowość i umiejętność samodzielnego myślenia. Narzekamy, że na dwóch statystycznych Polaków tylko jeden coś w ciągu roku czyta, a średnio czytamy 40 stron. Ciekaw jestem jak ta statystyka wygląda w Arabii Saudyjskiej - może macie jakieś informacje na ten temat?

Bahrain International Circuit

Jest taki tor wyścigowy na Bliskim Wschodzie, na który można średnio raz w miesiącu wjechać samochodem i szaleć do woli bez żadnych ograniczeń.



Cały dzień podzielony jest na 30 minutowe sloty czasowe, w trakcie których kierowcy na przemian z motocyklistami mogą się zmierzyć z własnymi ograniczeniami na jednym z najnowocześniejszych torów Formuły 1 na świecie.



Open Track Day, bo tak nazywa się impreza, zaczyna się od porannej sesji informacyjnej, w trakcie której dowiadujemy się co wolno (jechać szybko i całą szerokością toru), a czego nie można robić (wyprzedzać na zakrętach, driftować, siedzieć na zderzaku).



Zabawa ma charakter czysto amatorski, wiec o liczeniu czasu czy agresywnych pojedynkach raczej nie ma co mówic, jednak nie brakuje na niej również i profesjonalistów, którzy testują swoje "zabawki" przed "pełnowymiarowymi" zawodami, odbywającymi się tutaj regularnie.



Patrząc po rejestracjach, dominują kierowcy z Kuwejtu, zaraz za nimi lokalni wyjadacze. Arabię Saudyjską reprezentowały dwa auta, w tym GT3 i moje skromne wozidło spod znaku japońskich plejad. O jakiejkolwiek konkurencji z maszynami, które przyjeżdżają tu na tego typu imprezy można raczej zapomnieć.



W tych rejonach klasa "amator" nie ma zdefiniowanego górnego pułapu kwoty, którą przeznacza się na zabawę.

wtorek, 13 listopada 2012

No to fru...

Wylądowałem przed chwilą w DXB. Za każdym razem, kiedy widzę ten porządek, te kolejki, w których nikt się nie pcha, te uśmiechnięte i chętne do pomocy twarze pracowników informacji, celników, którzy mają motywację do pracy – doznaję szoku kulturowego (w terminologii Saudyjczyków, którzy spędzili kilka lat za granicą zjawisko to nosi nazwę „reverse culture shock”).



Nie było czekania na taksówkę, nikt nie próbuje „białego człowieka” oszukać, nie ma stresu... Przez jakiś czas nie mogłem zrozumieć dlaczego Marcelina (pozwolę sobie bez "Pani", bo to w sumie koleżanka po "fachu") tak się zachwyca tym krajem, ale po tym jak sam zaśliniłem szybę w taksówce podziwiając nocne widoki, wiem, że pewnie opisywałbym ten kraj jako raj na ziemi...

Dwa dni tutaj, później powrót do (mniejszej) codzienności bahrańskiej (mocno niespokojnej ostatnimi dniami), by od soboty znów przywitać trzeci świat w Jeddah (Jiddah/Dżudda).
Całe szczęście, że jest tam z kim dzielić niedolą braku życia socjalnego ;) Pozdrowienia dla M&M i P, z którymi miałem przyjemność świętować rocznicę odzyskania bytu państwowego naszej Ojczyzny!

czwartek, 8 listopada 2012

Jakiekolwiek niedogodności są...

...żałowane - taki komunikat wydobył się z głośników na lotnisku w Dammam w ramach przeprosin za opóźniony lot, kiedy czekałem na samolot do Frankfurtu ("Inconvenience caused to passengers is regreted"). Ponieważ narzekacie, że się rozleniwiłem, udowodnię Wam, że tak nie jest i napiszę jeszcze kilka słów o Beżowym Świecie.

Pracując ciężko na status złotego klienta linii lotniczych Saudi Airlines, naszło mnie na kilka przemyśleń okołolotniskowych (znów). Po pierwsze - gdyby używanie telefonów komórkowych miało jakikolwiek wpływ na pracę urządzeń pokładowych, to Arabia Saudyjska miałaby najwyższy współczynnik katastrof lotniczych na świecie. Większość latających (bardzo tanimi, bądź co bądź) liniami SaudiA w ogóle nie  wyłącza telefonu. Część "wisi na słuchawce" do czasu, aż samolot straci zasięg podczas wznoszenia. Stewardessa (obowiązkowo kobieta, nigdy Saudyjka!) nie ma prawa zwrócić nikomu uwagi...

Ciekawe, że odkąd linie SaudiA dołączyły do grupy SkyTeam , przed samym startem nie uświadczymy już wygłaszanej patetycznym głosem modlitwy, którą Prorok Muhammed odmawiał przed każdą podróżą (zwykle była ona odmawiana gdzieś pomiędzy instrukcją o zapinaniu pasów, a ostrzeżeniem o negatywnym wpływie urządzeń elektronicznych z anteną na ważne instrumenty pokładowe samolotu). Nie udało mi się znaleźć żadnego oficjalnego oświadczenia w tej sprawie - pytałem też tubylców - nie zwrócili uwagi na jakiekolwiek zmiany! A szkoda, bo modlitwa ta dodawała swojskiego klimatu grozy każdej podróży.

Nie spotkałem się jeszcze w  żadnej innej linii lotniczej z obowiązkiem pokazania karty pokładowej podczas przekraczania drzwi samolotu (po raz trzeci - bo wcześniej to samo w "gejcie" jak i przed "wsiądnięciem" do lotniskowego autobusu). Z początku myślałem, że ma to związek z bezpieczeństwem, ale teoria ta nie ma sensu - w żadnym miejscu nikt nie pyta mnie o dowód tożsamości (wprawdzie przy lotach zagranicznych jest kontrola paszportowa, ale dla odmiany w tym miejscu nikt nie patrzy na moją kartę pokładową, tylko na numer wizy wyjazdowej w systemie).

Pasażerowie zajmując miejsca w znakomitej mierze nie zwracają uwagi na numerki rzędów, dopóki nie dotrą do połowy samolotu, gdzie uśmiechnięta stewardessa pokazuje palcem gdzie mają siadać. Oczywiście często wiąże się to z koniecznością wędrówki pod prąd strumieniowi zajmujących miejsca pasażerów. Nauczenie się cyfr używanych w Arabii Saudyjskiej zajęło mi kilka tygodni, dziwi więc fakt, że Saudyjczycy przez całe życie nie są w stanie opanować cyfr arabskich, żeby móc bez problemu odnaleźć swoje miejsce w samolocie (gwoli wyjaśnienia: Europejczycy używają w najlepsze cyfr arabskich, a Arabowie - żeby było trudniej - używają Hindi).

Jeszcze jedna rzecz - na lotniskach nie obowiązuje zakaz sprzedaży w czasie trwania modlitwy. Zarówno w części międzynarodowej, jak i krajowej. Jakby drzwi lotniska były bramą do innego świata... A tymczasem siedzę na tylnym siedzeniu mknącego przez pustynię forda crown victoria w drodze z Riyadu do Dammam - podróż zajmie mi niecałe 3 godziny - tyle samo, co dojazd w godzinach szczytu na lotnisko w Riyadzie i przeprocesowanie biletu/bagażu/boardingu do samolotu/lot... Wolę jednak samochód - wiem, że się nie spóźni. Chciałem jeszcze tylko przed podróżą zahaczyć o stację benzynową i kupić coś do jedzenia, bo w natłoku zadań zaplanowanych na dzień dzisiejszy nie zdążyłem pomyśleć o obiedzie. Otworzyłem drzwi od samochodu i usłyszałem Adhan. Przekląłem w myślach... Cóż... W brzuchu burczy, a ja mogę zacząć szukać otwartej stacji benzynowej dopiero za pół godziny...

sobota, 6 października 2012

Uśmiechnij się

Ty to się jeszcze dużo musisz nauczyć o tym świecie i jego zwyczajach – powiedział mi kolega, opisując zdarzenie z perspektywy osoby trzeciej... 

Zostałem poproszony o dokonanie inspekcji pewnej - nazwijmy to - instalacji w podziemiach jednej z tutejszych firm w Jeddah (Dżuddzie?). Techniczna procedura, której celem miało być poznanie sposobu wykonywania zadań przez personel operacyjny. Zadałem proste pytanie pracownikowi, który miał mnie „oprowadzić” po stosowanych w firmie rozwiązaniach. Odpowiedział, żebym sobie sam sprawdził (...). Po chwili przestał w ogóle ze mną rozmawiać i z typowym „dąsem” usiadł w kącie i zaczął palić papierosa. Podirytowany w stopniu cokolwiek dla mnie niezrozumiałym!
Mój projekt niejako zależy od wiadomości uzyskanych od tego człowieka, więc spytałem dlaczego nie jest w stanie mi pomóc – co jeszcze bardziej go wkurzyło. Dowiedziałem się, że jest zajęty, że nie ma czasu, że on mi robi przysługę, ale na tym koniec. I że mam jeszcze 10 minut.
Po opuszczeniu biura wyjaśniono mi to w następujący sposób: Zadając pytanie techniczne uśmiechnąłem się, co zostało odebrane jako obraza (!). Ów inżynier po prostu poczuł się poniżony pytaniem, które zadałem (!). Zadając kolejne pytanie spojrzałem prosto w oczy i również starałem się zachować „uprzejmy uśmiech” na ustach, chociaż byłem już sam z lekka podirytowany – to był jak widać gest, który kompletnie wyprowadził mojego rozmówcę z równowagi.
Różnice kulturowe... Tak to Egipcjanin wyjaśnił Polakowi w jaki sposób nie należy rozmawiać z Jordańczykami. Po dwóch latach przebywania w tym kraju zaczynam się zastanawiać ile razy do tej pory udało mi się kogoś w ten sposób (nieświadomie) obrazić...

niedziela, 30 września 2012

Święto narodowe

W dniu 23 września, Arabia Saudyjska obchodzi święto narodowe – wybaczcie moją ignorancję - mające uczcić symboliczną datę zjednoczenia państwa. W tym roku święto wypadło w niedzielę, więc Król ogłosił (na dzień przed), że i sobota będzie wolna od pracy dla wszystkich pracowników sektora publicznego.

Okazja do świętowania jest nie lada. Wszyscy przepełnieni narodowym optymizmem, wszyscy entuzjastycznie nastawieni do świata... tylko nie bardzo jest gdzie świętować. Państwo nie przygotowało niczego, żadnych koncertów, publicznych występów, czy jakichkolwiek atrakcji dla mas. NIC.

Jaka rozrywka więc pozostaje? Pomalować samochód na zielono i na ulicę. Miałem nieszczęście spędzić ten dzień (w zasadzie dwa dni) w Jeddah, w pracy. Nadarzyła się okazja do wykonania robót, których normalnie w ciągu „pracującego tygodnia” wykonać by się nie dało. Jednak to, co widziałem w drodze powrotnej do domu, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Wyszedłem z biura grubo po godzinie 11 w nocy i od razu utknąłem w korku. Wyobraźcie sobie samochody i tłumy ludzi w korku na czteropasmowej autostradzie biegnącej przez centrum miasta. Po horyzont, w środku nocy. Rzeka płynących bez żadnego celu samochodów, otwarte szyby, dzieciaki siedzące na krawędziach okien, na dachach, „na pace”, biegające pomiędzy samochodami... celebracja na całego. Co drugi samochód prowadzony przez chłopca, który ledwo sięga głową zza kierownicy (12-letni kierowcy za kółkiem luksusowych aut w Jeddah to plaga!). Policji brak. Żadnej prewencji, żadnych karetek, nikogo. Jak wszyscy, to wszyscy – mają wolne.



W pewnym momencie ktoś nam wskoczył na dach (!). Przebiegł po samochodzie. Ktoś podbiegł i postawił wycieraczki do pionu... nie było w tym agresji. Ot – zabawa.



Tego dnia powrót do hotelu zajął mi prawie 3 godziny. Zamiast przejechać 10 km przez centrum, zrobiłem blisko 60km obwodnicą, żeby tylko ominąć „szalejący” tłum. Utknąłem na tutejszym „korniszu”, czyli drodze biegnącej wzdłuż (zaśmieconego, betonowego) wybrzeża. Całe szczęście tutaj nikt nie skakał po dachu samochodu, którym jechałem.



Zapytany o to zjawisko mieszkaniec odpowiedział mi, że to normalne w te dni. I żeby mi nigdy na myśl nie przychodziło gdziekolwiek wychodzić, bo ten tłum jak co roku osiąga masę krytyczną i eksploduje, dewastując przy okazji kilka kilometrów witryn sklepowych i mieszkań położonych w pobliżu głównych arterii miasta. W gazecie czy wiadomościach ani śladu problemów...

niedziela, 9 września 2012

W zgodzie z sumieniem

W jednej z (dwóch) anglojęzycznych gazet saudyjskich pojawiła się dziś notka, której treść przykuła moją uwagę. Arabia Saudyjska – jak każdy chyba kraj na świecie, boryka się z problemem korupcji. Skala tego zjawiska jest tutaj jednak dość zauważalna, ale nie będę wnikał, bo to temat studnia. W gazecie pojawiła się informacja, że każdy, kogo gryzie sumienie, może zwrócić zagrabione pieniądze publiczne i przelać je na specjalnie na tą okazję przygotowane konto w jednym z tutejszych banków (!). Fundacja, która prowadzi ową „zbiórkę” od 2006 roku, gwarantuje pełną anonimowość i obiecuje, że nikogo ścigać nie będzie. Od momentu utworzenia, na konto fundacji spłynęło - według oficjalnych danych - ponad 200 milionów Riali Saudyjskich.

Teraz ciekawostka – inna saudyjska gazeta powołując się na anonimowe źródła podała, że faktyczny stan konta fundacji to niespełna 1,5 miliona Riali...

sobota, 8 września 2012

Rowerem

Już wiem dlaczego w Bahrajnie nie ma rowerów (i nie ma to nic wspólnego z temperaturą i niskimi cenami paliwa). Wszystkie są tutaj (Adliya, Bahrajn)

piątek, 31 sierpnia 2012

Paradoks

Jeśli wierzyć reklamom na lotnisku, ilość energii, która dociera na powierzchnię Arabii Saudyjskiej w formie promieni słonecznych wystarczyłaby, żeby pokryć zapotrzebowanie energetyczne całej ziemi. Czterokrotnie!

Znajomy lekarz powiedział mi ciekawostkę, że mimo tego większość mieszkańców tego kraju cierpi na niedobór witaminy D...

czwartek, 30 sierpnia 2012

I po Ramadanie

W tym roku udało mi się prawie cały Ramadan spędzić za granicą. Tylko jeden tydzień łączyłem się w bólu z Saudyjczykami, pracując 5h na dobę bez możliwości wypicia porannej kawy czy zjedzenia lunchu. O butelce wody nie wspominając. W zasadzie tylko w Arabii Saudyjskiej panuje ta niezdrowa ramadanowa paranoja - wszystko zamknięte na cztery spusty przez cały dzień. W biurach obowiązuje zakaz spożywania czegokolwiek. W zasadzie tylko we własnym mieszkaniu można coś zjeść. Albo w hotelu. Hotele wydają się zupełnie wyjęte spod prawa w tym względzie. O ile restauracja jest zwykle nieczynna (i symbolicznie zamknięta na cztery spusty), kuchnia pracuje, a dania serwowane są w jakiejś głęboko ukrytej sali konferencyjnej lub bezpośrednio do pokoju. Całe szczęście.

W Bahrajnie jest spokojniej - centra handlowe otwarte tak samo, tylko dłużej (nocna zmiana kończy się w zależności od typu sklepu między 23 a 3 nad ranem). W biurach bardziej tolerancyjnie - jeśli koledzy nie mają nic przeciwko, to można sobie "wciągnąć" kanapkę czy napić się kawy. Zakupy spożywcze można robić na okrągło. Starbucksy otwarte, choć kawa serwowana jest w papierowych torbach i tylko na wynos. Restauracje otwierane są dopiero na kilka minut przed zachodem słońca.
Na szczęście czas szybko płynie i po Ramadanie pozostało jedynie niesmaczne wspomnienie. Zaganiany codziennością nie miałem czasu od dłuższego czasu niczego nowego napisać. A tyle interesujących rzeczy się dzieje.
Dla przykładu:
Procedura zakładania konta bankowego w Arabii Saudyjskiej jest strasznie upierdliwa. Jakby konto w banku było jakimś nadzwyczajnym luksusem albo przywilejem, za który trzeba tak cierpieć. Trzeba mieć pismo z firmy zawierające konkretne dane o naszych zarobkach oraz kolekcję pieczątek, adresowane do tego banku, do którego aplikujemy. Następnie musimy się udać do banku i mieć nadzieję, że ktoś będzie mówił po angielsku. I że nie będzie akurat przerwy. I że tłum oczekujących pozwoli załatwić sprawę przed przerwą. I że pismo nam w tak zwanym międzyczasie nie straciło ważności (bo tylko 30 dni na to zwykle jest). Procedura sprowadza się do wzięcia dnia wolnego i uzbrojenia się w odpowiednią dozę cierpliwości. Zastanawia mnie ile dekad musi upłynąć, zanim Saudyjczycy dojrzeją do usług bankowych na poziomie takim, z jakimi mamy do czynienia w Polsce. A może wcale nie muszą, bo w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby saudyjskie pieniądze trzymać za granicą...
Właśnie wylądowałem w Rijadzie. Niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że udało mi się dokonać rzeczy z pozoru niemożliwej - dorwać bilet w ostatni dzień tygodnia, na 3 godziny przed odlotem. Okazuje się, że można - wystarczy odpowiednio dużo czasu spędzić na stronie internetowej przewoźnika wciskając "szukaj...", "szukaj..." - bilety pojawiają się i są rezerwowane w ułamku sekundy. Jeśli mamy odpowiednio dużo cierpliwości (i szczęścia), to może się udać. Przewoźnik daje nam około godziny na dokonanie płatności online i bilet gotowy. Teraz trzeba jeszcze odpowiednio wcześnie stawić się na lotnisku, bo bilet najprawdopodobniej wystawiony zostanie w klasie "overbooked", a więc sprzedanych zostaje więcej biletów niż miejsc. Miałem dziś szczęście.

niedziela, 10 czerwca 2012

Tylko gdzie to przymierzyć?

Dostałem zaproszenie na imprezę, na której obowiązywać ma dress code „czarno-biało-z-akcentem-czerwonego”. Przewertowałem w pamięci całą szafę i o ile z czarno-białym nie mam problemu, o tyle czerwonego akcentu nie pamiętam. A że przebywam aktualnie w Rijadzie i weekend się zbliża wielkimi krokami, musiałem wybrać się na zakupy. Już drugi dzień szukam czerwonego akcentu, więc zwiedzam po kolei większe centra handlowego stolicy Arabii Saudyjskiej i przypominam sobie powoli, dlaczego nigdy nie robię zakupów w Rijadzie. Niby wszystko tutaj jest, niby taniej niż w Bahrajnie, ale…

Wszędzie panuje grobowa atmosfera. Nie usłyszycie muzyki, nie ma tego gwaru panującego w centrach handlowych. Ludzi sporo, trzeba uważać, w którą się stronę człowiek patrzy, żeby kogoś nie obrazić. Ludzie w totalnym skupieniu wertują półki i wieszaki sklepowe. Obsługa wyłącznie męska (o przepraszam, rewolucja postępuje – są już sklepy, w których sprzedają kobiety… ale tylko dla kobiet). I w większości sklepów nie ma gdzie przymierzyć tego, co akurat się spodoba… Nie ma reguły – czasami przebieralnia jest, przeważnie jednak nie ma. Sprzedawca z uśmiechem na ustach informuje nas natomiast, że bez problemu możemy zwrócić wszystko w ciągu 30 dni.

Właśnie zaczyna się przedwieczorna modlitwa (Maghrib), toteż na 10 minut przed czasem (18:30) klientów się już do sklepów nie wpuszcza. Centrum handlowe gasi światła i ludzie opuszczają sklepy celem udania się na modlitwę. Sprzedawcy idą na fajka. Za 30-40 minut wszystko zostanie ponowne otwarte – na kolejną godzinę, po której ostatnia modlitwa (Isha), ostatnia przerwa przed nocnymi godzinami szczytu. Centra handlowe czynne są tu w tygodniu do około 1 nad ranem. Później miasto tonie w korkach… I tak codziennie.

czwartek, 7 czerwca 2012

A w Dubaju…

W Dubaju jest trochę inaczej. Brakuje mi przymiotników, żeby opisać przepych, rozmach i bogactwo nowoczesnej metropolii. A z tego, co udało mi się zorientować w mapie, nie dotarłem nawet do centrum. Najwyższy budynek świata otoczony jest lasem niedokończonych drapaczy chmur.



Dookoła same przebudowy, niedokończone autostrady i ciągnące się kilometrami biurowce. Ale nie ma bałaganu. Nie ma kurzu, nie ma śmieci… Jest za to słońce, ekskluzywne plaże, przepiękne i czyste ulice, praktycznie same nowe samochody.




Jest też metro. Ponad pięćdziesięcio kilometrowy odcinek, którym dotrzeć można z przedmieść do samego centrum finansowego oraz dzielnic „Media City” i „Internet City”. Przystanki wyglądają jak z kosmosu – brat zarzucił mi nawet fotomontaż:




Szalenie trudno odnaleźć się w gąszczu autostrad, bo – zgodnie z arabską tradycją – skoro paliwo jest tanie, to stać cię na to, żeby pojechać 10km dalej i zrobić nawrotkę, więc jak się spieszysz, nie popełniaj błędów. Ale jak już się człowiek przyzwyczai, to jazda po tym mieście (metropolii) nie sprawia większych trudności.




I nikt nie trąbi jak zapala się zielone światło. Nikt nie próbuje nikogo zabić. Po części dlatego, że kamery i fotoradary są średnio co 50 metrów, po części dlatego, że jednak tutaj o wiele więcej „ludzi północy” za kierownicą (wybaczcie porównanie, ale kto był na Bliskim Wschodzie albo chociaż w Egipcie, to rozumie czym różni się kierowca z Europy / USA od kierowcy z tych rejonów i wybaczy generalizację…).



Internet City to ogromny kompleks budynków „zamieszkałych” przez największe korporacje hi-tech: IBM, Dell, Sony, Microsoft, wszystkie w zasięgu wzroku. Tylko Oracle jakby trochę z boku.




Troszkę żałuję, że od początku nie starałem się o pracę w tym rejonie, bo jednak wrażenia estetyczne Dubaju powalają resztę świata na kolana i - jeśli nie brać pod uwagę temperatury i wilgotności – to chyba jedno z ciekawszych miejsc do rozwijania profesjonalnych aspiracji jednostki.

Jeśli planowalibyście wycieczkę na taras widokowy Burj Khalifa, polecam zapisać się z tydzień wcześniej, bo w weekendy jest ciasno – a windy na górę dla turystów kursują raz na pół godziny. Nie dane mi było zrobić zdjęć z góry – najbliższy dostępny kurs był o 22:30…





A jeśli komuś za gorąco, to można iść na narty. Stok o długości sporo przekraczającej to, co oferuje Górka Szczęśliwicka w Warszawie zlokalizowany jest w centrum handlowym Mall of Emirates.




Nie trzeba mieć ze sobą nic, żeby móc rozkoszować się zimowym szaleństwem – dostaniemy kombinezon, sprzęt, kask, kijki – wszystko, co niezbędne.



Godzina zabawy w przeliczeniu na polskie realia kosztuje mniej niż godzina kręgli w Galerii Mokotów w weekend.

PS. Autobusy są wszędzie. I owe słynne klimatyzowane przystanki też.



PS2. Informacja dla Polaków -> alkohol tylko na lotnisku dostępny jst bez licencji ;) W całym mieście bez problemu można napić się dowolnego trunku z dowolnego krańca świata w każdej większej restauracji czy hotelowym barze.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Zjednoczone Emiraty Arabskie (A.D.)

Piszecie w komentarzach, że Półwysep Arabski to piękny kraj, pełen życzliwych ludzi, a ja tylko narzekam. No to zmienię trochę ton wypowiedzi i opiszę w jaki sposób spędziłem ubiegły weekend. Koledzy z (byłej) pracy zaprosili mnie do zwiedzenia Abu Dhabi (Abu Zabi). Niewiele myśląc, zarezerwowałem bilet, wsiadłem w samolot i w czwartkowe popołudnie rejsem z Bahrajnu po niecałej godzinie lotu byłem na miejscu. Było gorąco, o wiele goręcej niż w Bahrajnie czy nawet zakurzonym Rijadzie.

Już na lotnisku miła odmiana – zwroty typu „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”, „skąd jesteś” (co by w odpowiedniej kolejce ustawić) – zachowania obce, nieznane obsłudze lotniska w Arabii Saudyjskiej. Polacy podróżujący do Emiratów winni posiadać wizę wjazdową (sponsor, zaproszenie etc). Rezydenci GCC o specjalizacji inżynier/menadżer wjeżdżają jak chcą, bez konieczności tłumaczenia celu wizyty czy określania miejsca pobytu – bardzo miło. Odprawa w 15 minut, wypożyczalnia, samochód i w drogę.

Abu Dhabi to takie „betonowe przedmieścia Dubaju”, jak określił kolega. Ja byłem pod wrażeniem czystości i różnorodności konstrukcji.



...i zieleni.


Popatrzcie sami...


Żadnych śmieci, żadnych dziur w drogach, kobiety za kółkiem, chodniki pełne uśmiechniętych ludzi – krajobraz wręcz europejski.



Niektóre budynki wyglądają jak z katalogu albo wizualizacji architektonicznej. Nic dziwnego – większość tej betonowej scenerii nie ma nawet 5 lat… I chyba nie skłamię, jak powiem, że to miasto to jeden wielki plac budowy.


Btw. Na zakup alkoholu w Abu nie potrzeba specjalnej licencji, o której pisałem wcześniej.

wtorek, 15 maja 2012

Znów o rachunku za telefon…

W styczniu pisałem o problemach związanych z płatnościami za telefon u lokalnego operatora. Od kilku miesięcy z powodzeniem używam zagranicznego (VIVA – Bahrain) dostawcy w stylu „prepaid”, którego stawki roamingowe w Saudi są niższe (!) niż lokalne rozmowy z mojego saudyjskiego telefonu, nie mniej cały czas sumiennie płacę rachunki. Od kilku dni co godzinę telefon dzwoni i automat odgraża mi się, że wyłączą mi telefon jeśli nie zapłacę. Mój rachunek na stronie internetowej niestety nie pojawia się, więc i płatność elektroniczna odpada – zmuszony jestem iść do biura. I chyba nie pójdę...

Zobaczcie jak wygląda kalkulacja z miesiąca marca (dla porównania kalkulacja za grudzień 2011). Kolejny stopień wtajemniczenia – nawet PIT jest prostszy do zrozumienia:



Po przemieleniu przez google translate, wychodzi coś takiego:

Monthly remuneration package [] 400.00
Additional service fees [] 0.00
Outgoing calls [] 37.38
Messages [] 8.75
Call outside the Kingdom [] 189.00
Data [] 180.68
Due precedent [] 177.10
Amount kindly reimburse [-] 300.00
Discounts [-] 180.68
Special discounts [-] 335.13
Adjustments [-] 150.00
=========================
The amount due [=] 27.10


I o dziwo wszystko się ładnie sumuje, tylko skąd te „kindly reimburse”, „discounts”, „special discounts” i „adjustments” się wzięły – tego nikt nie jest w stanie wyjaśnić. No i dziś, za ubiegły miesiąc kwiecień roku pańskiego 2012, mam do zapłacenia rachunek, którego kwota jest nieustalona, ale konieczna do uiszczenia ze względu na roszczenia operatora i ponaglające telefony w środku nocy. W bankowości internetowej kwota przypisana do konta telefonicznego to 177.10 SAR (strzelam, że coś im się w systemie pokręciło i pokazują rachunek z lutego). Po zadzwonieniu pod numer automatyczne obsługi klienta automat wypluwa mi – 168.5 SAR. Natomiast zapytany o szczegóły rachunku konsultant zwrócił odpowiedź, że mam zapłacić 300 SAR, bo taki mam plan, ale wystarczy jak zapłacę 273, bo 27 tyle zapłaciłem już ubiegłym miesiącu. Rachunku jak nie było, tak nie ma. Może to i dobrze, bo pewnie będzie równie tajemniczy co ten sprzed miesiąca.

Nie zapłacę… Przesiadam się na telefon na kartę.